OBEJRZY DARMOWY FILM JAK NAPISAĆ KSIĄŻKĘ JAK STWORZYĆ INFOPRODUKT!
piątek, 28 lutego 2014
poniedziałek, 24 lutego 2014
Honoraria autorskie
Zobacz jak wydać książkę
Zarabianie na własnej książce w pierwszym odruchu każdego w miarę jasno myślącego człowieka utożsamiane jest z otrzymywaniem honorariów autorskich, czasem zwanych także
Zarabianie na własnej książce w pierwszym odruchu każdego w miarę jasno myślącego człowieka utożsamiane jest z otrzymywaniem honorariów autorskich, czasem zwanych także
tantiemami. Urzędy skarbowe nazywają to punktem nr 8 części
E zeznania podatkowego: Prawa autorskie i inne prawa, o których mowa w art. 18
Ustawy.
Przyjmujemy, że publikujesz swoje dzieło w wydawnictwie, identycznie
jak ja. Przesyłasz manuskrypt, podpisujesz umowę,
w której zgadzasz się na wynagrodzenie. Najczęściej
otrzymasz od 5 do maksymalnie 40% kwoty detalicznej ceny sprzedaży jednego egzemplarza
utworu. Oczywiście znaczna rozpiętość poziomu honorariów zależy od wielu
czynników.
Pierwszym i najważniejszym jest forma wydania utworu. Jeśli
jest to utwór wydany na papierze, możesz liczyć na kilka procent.
Najczęściej pomiędzy 5 a 10%. Słyszałem, że niektóre
wydawnictwa początkującym autorom prozy proponowały do niedawana 3% ceny końcowej
książki. Na szczęście te czasy minęły. Doszły mnie również słuchy, że z kolei
autorzy znani, uznani i cenieni — a co za tym idzie — sprzedający wiele swoich książek,
otrzymują nawet 15%.
Dodatkową kombinacją wynagrodzenia dla autora jest
otrzymanie zaliczki przed wydaniem utworu. Oczywiście jej kwota będzie zróżnicowana
w myśl podobnej do powyższej prawidłowości. Istotą zaliczki jest jednak, by nie
była ona jedyną formą wynagrodzenia.
Absolutnie nie możesz — jako autor — zgadzać się na
wynagrodzenie wyłącznie w formie jednorazowej wypłaty za możliwość wydania utworu.
Nawet gdyby była ona w Twoich oczach wysoka. Jest tak przede wszystkim dlatego,
że nie masz — i mieć nie będziesz pewności, że Twoje dzieło nie osiągnie
ogromnego sukcesu komercyjnego. Napiszesz powieść, wydasz ją w wydawnictwie Wydawniczy
Kogucik, którego prezes, właściciel i redaktor naczelny w jednej osobie
zaproponuje Ci 5 tys. zł wynagrodzenia. Taka kwota dla debiutanta, a nawet już
autora z dorobkiem, jest poważna.
W końcu za tyle kupiłem mój pierwszy od 15 lat motocykl.
Zatem dostaniesz owe 5 kawałków, a potem wydasz je z uśmiechem i
przeświadczeniem trzymania za kostki Boga.
Teraz wyobraź sobie, że nazywasz się Janusz Leon Wiśniewski
i jest rok 2001. Jesteś, powiedzmy, pracownikiem naukowym i masz stałe, stabilne
dochody i zajmujesz się pracami naukowymi i oprogramowaniem. Nagle jednak
piszesz swoją pierwszą w życiu powieść i Wydawniczy Kogucik zgadza się ją
wydać, płacąc Ci całe 5 kawałków. I nie jest to zaliczka, ale wynagrodzenie.
Umowę podpisujesz na 10 lat, bo kompletnie nie znasz się na niuansach w umowach
wydawniczych, a Aleksander Sowa jeszcze wtedy nie napisał swojego poradnika dla
pisarzy amatorów. Tymczasem okazuje się, że Twoja powieść, nazwijmy ją krótko Tryptyk, zostaje w pierwszym wydaniu tysiąca sztuk sprzedana.
Oczywiście Wydawniczy Kogucik dodrukowuje kolejne tysiące egzemplarzy Tryptyku, który po dwóch latach od wydania staje się książką znaną i
dla wielu ludzi genialną. Wydawniczy Kogucik dodrukowuje następne egzemplarze,
ukazują się przekłady. I tak aż do wygaśnięcia umowy z Wydawniczym Kogucikiem.
Efekt? 400 tys. sprzedanych egzemplarzy w cenie 30 zł za sztukę, a Twój zarobek
— 5000 zł minus oczywiście podatek.
Tymczasem gdybyś zgodził się na z pozoru liche 5%,
zarobiłbyś 600 tys. zł! Minus podatek oczywiście. Myślę, że to powinno dać Ci
do myślenia. Jasne, jest to przykład znacznie przejaskrawiony, prawie niemożliwy
i raczej z tych na zasadzie prawie cudów. Skąd jednak możesz mieć pewność, że
nie jesteś akurat z tych pisarzy, którym rzeczy niemożliwe zabierają kilka
miesięcy, a cuda najwyżej kilka lat? Prawda jest taka, że S@motność w sieci4 Wiśniewskiego już na samym początku zdobyła tak wielką
popularność, o jakiej wiele książek może jedynie pomarzyć. Okładka z
klawiaturą, małpą i ciemnymi postaciami stała się rozpoznawalna. Życzę Ci tego
samego. Pisarz na fali pierwszej powieści wydał kolejne, które niestety już nie
powtórzyły ogromnego sukcesu poprzedniej. Dlatego też, jeśli mogę, dobrze Ci
radzę, aby nie zgadzać się na jednorazową wypłatę przed wydaniem. Nawet jeśli miałaby
ona wynosić 100 tys. zł. Żądaj procentów od sprzedaży.
Zawsze.
Owszem, możesz zgodzić się na zaliczkę. Jak sama jednak
nazwa mówi, zaliczka jest na poczet czegoś — to nie to samo, co jednorazowa
wypłata.
Zatem możesz zgodzić się na zaliczkę w dowolnej kwocie, pod
warunkiem że oprócz tego będziesz otrzymywać procent od
sprzedaży utworu. Jeśli wydawca zaproponuje Ci zaliczkę 1 tys. zł (to realna
kwota), a Ty ją przyjmiesz, wypłatę honorarium za procent od sprzedaży otrzymasz
po tym, jak procentowe dochody ze sprzedaży przekroczą owe 1 tys. zł. Innymi
słowy, jeśli dostaniesz zaliczkę w takiej kwocie, a w pierwszym okresie
rozliczeniowym procent ze sprzedaży osiągnie 1,5 tys. zł — powinieneś dostać
500 zł. Minus podatek, niestety. Sądzę, że jest to zrozumiałe.
Plusem takiego rozwiązania jest, że jeśli zajdzie sytuacja,
że honorarium za procent sprzedaży nie osiągnie 1 tys. zł, zaliczki
oddawać nie musisz. Zapewne po przykładzie bestsellera Wiśniewskiego
sam dojdziesz do wniosku, że lepsza mała zaliczka i duży procent niż duża
zaliczka i mały procent. Jeśli książka będzie sprzedawała się dobrze i na odwrót
— jeśli ze sprzedażą będzie także odwrotnie.
W przypadku publikacji elektronicznej zazwyczaj poziom
prowizji wynosi 20–30%. W jednym z wydawnictw otrzymuję 40%. Oprócz manuskryptu
przygotowałem także okładkę, więc 10%, które otrzymałby grafik, trafiło do
mnie. W przypadku publikacji elektronicznych zaliczki się nie stosuje, a
jedynie wynagrodzenie procentowe. Wynagrodzenie za sprzedaż ebooka niższe niż
20% jest nie do przyjęcia i jeśli ktokolwiek Ci takie zaproponuje, zabij go śmiechem
albo kopnij w… wiesz, w co.
sobota, 22 lutego 2014
Zarabianie na pisaniu
Zobacz jak wydać książkę
Wreszcie pozostaje sprawa przedmiotu dzieła. Wielokrotnie
będę zamiennie używał słów: dzieło, książka, ebook, publikacja itd. Choć w
istocie każde z nich ma inne znaczenia. Nawet w podtytule użyłem słowa
„książka”, na dobrą sprawę w odniesieniu do treści mojej publikacji
nieprzyzwoicie nieprecyzyjnego. Ale uważam, że uproszczenia służą jednak lepszemu
odbiorowi, a akcja będzie się toczyć płynniej. Jak w tangu, bez potknięć. Nie
każdy jest doktorem habilitowanym, a mój esej pracą habilitacyjną nie jest.
Uznajmy zatem, że są to wszystko rodzaje (odmiany) książki, którą wydajemy i
skupmy się właśnie na wydawaniu. A potem na zarabianiu na wydanej własnej
publikacji.
Wstęp zamyka postać twórcy. Paradoksalnie, to sprawa
kluczowa.
Tutaj twórca jest ważniejszy niż samo dzieło. Dla mnie postać
owa to przede wszystkim miks artysty i rzemieślnika, w którym proporcje
składników twórczej duszy mogą zależeć od faz księżyca czy cyklu
menstruacyjnego, ale głównie od tego, jak własną twórczość się postrzega. I co
chce się osiągnąć, kiedy się już przed samą śmiercią dorośnie.
Twórca wykluczający stronę komercyjną własnej aktywności
jest dla mnie przede wszystkim amatorem. Jasne, że jednym będzie wystarczało,
jeśli czytelnicy spotkają się z dziełami przez niego stworzonymi, ale dla mnie
taki ktoś to grafoman. Dla każdego pisarza, poety, felietonisty słowo brzydkie,
przykre i obraźliwe.
Jedyne jednak, co w ogromnej większości przypadków odróżnia
pisarza od grafomana, to kwestia pieniędzy. I to należy
sobie
uświadomić.
Twórca osiągający zyski ze swojej twórczości, choćby pisał
jak
ostatnia pokraka, zrzuca z siebie ciężar grafomańskiej
etykietki
i staje się niewątpliwie (gorszym lub lepszym) pisarzem rzemieślnikiem.
Rzemieślnik, który opanował sztukę pisania do
perfekcji, ma wierną rzeszę czytelników (właściwie
nieistotne ilu), a jeśli jego dzieła znajdują uznanie odbiorców, to wtedy jest
artystą.
Jeśli do tego taki twórca przejął nad wydawanym dziełem
niemal całkowitą kontrolę (pisanie, wydawanie, projektowanie okładki, działania
marketingowe itp.), to jest to prawdziwy niezależny artysta pisarz.
Oczywiście pojęcie sztuki jest płynne i nie istnieje jedna
ogólnie
przyjęta i spójna definicja. Granice sztuki są ciągle na
nowo
definiowane. W każdej chwili może pojawić się dzieło, które
w arbitralnie przyjętej, domkniętej definicji się nie
(z)mieści.
A teraz przyszła pora na warning.
Zanim przeczytasz, przyjmij do wiadomości, że informacje tutaj zawarte stanowią
wyłącznie poglądy autora i nie bierze on odpowiedzialności za skutki wywołanie
po ich przeczytaniu. To znaczy ja nie biorę. Z moimi poglądami możesz się nie
zgadzać. To naturalne. I mało to mnie, prawdę mówiąc, obchodzi. Nie zmuszam, by
słuchać o tym, jak wydaje się książki i jak się potem na nich zarabia. Tylko do
tego zapraszam.
środa, 19 lutego 2014
poniedziałek, 17 lutego 2014
Pisarz i zarabianie na twórczości literackiej
Zobacz jak wydać książkę
Przed użyciem informacji tutaj zawartych nie trzeba czytać ulotki, ale warto przeczytać wstęp. Jeśli wystąpią objawy niepożądane, można skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą. Albo z autorem, chociaż pewnie będzie zajęty pisaniem następnego tekstu.
Przed użyciem informacji tutaj zawartych nie trzeba czytać ulotki, ale warto przeczytać wstęp. Jeśli wystąpią objawy niepożądane, można skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą. Albo z autorem, chociaż pewnie będzie zajęty pisaniem następnego tekstu.
Wydanie własnej książki, a jej napisanie, to dwie różne
sprawy.
Publikacja swojej książki i zarobienie na niej — także. Od
tego
chciałbym zacząć. Dlatego już na samym początku daję jasno
do zrozumienia, że nie znajdziesz tutaj rad dla początkujących pisarzy w
przedmiocie trzymania pióra. Otrzymasz za to garść informacji o tym, co robić,
przelawszy już cały atrament z owego pióra, tak ochoczo przez autora-narratora
w charakterze metafory przed chwilą użytego.
Pisać o tym, jak pisać, chyba nie powinienem. Zbyt dużo
jeszcze muszę się nauczyć, by móc to robić. Przynajmniej taką mam świadomość.
Może kiedyś w szaleńczym ataku aroganckiej pewności siebie zdecyduję się porwać
z motyką na słońce. Ale jeszcze nie teraz. Dziś zająłem się czymś zupełnie
innym. Pisaniem o wydawaniu i zarabianiu na tym.
W wirtualnym świecie, świecie web 2.0, nieporównywalnie
więcej ludzi niż kiedyś chciałoby wydać to, co napisali, co stworzyli.
Najpotężniejsze medium świata, jakie kiedykolwiek powstało —
internet, znakomicie ułatwia sprawę. Dzięki niemu nie tylko
można zasięgnąć informacji o tym, jak to zrobić, ale też sprawdzić, jak to zostało
przez innego autora już kiedyś zrobione. Wreszcie Internet może się stać
zarówno wydawcą, jak i kanałem dystrybucji dzieła, które pragniemy opublikować.
Możliwości jest wiele. Korzystają z tego coraz nowsi autorzy-amatorzy. Czy to
źle?
Może to oczywiście powodować, że na rynku wydawniczym będą
się pojawiać publikacje niskiej wartości i niskiej jakości. Nie zapominajmy
jednak, że tak było zawsze. Z tą różnicą, że w świecie web 2.0 rolę recenzenta,
krytyka i redaktora przyjmującego dzieło przejmuje w coraz większym zakresie
odbiorca. Nie ulega wątpliwości, że jest to persona najbardziej w tej roli
kompetentna.
Wydany utwór w sposób możliwie najbardziej niezakłócony
zostaje poddany najsurowszej ocenie. To zapewnia swoisty, niczym w naturze,
mechanizm obronny przed zachwaszczeniem rynku gniotami. Swoisty mechanizm
samomoderacji znany wszystkim z Wikipedii. Może nie doskonały, jak twarz
modelki spod pipety Photoshopa, ale chyba najlepszy.
Inną od problematyki napisania i potem wydania własnego
utworu jest kwestia zarabiania na nim. Celowo nie użyłem słowa „sprzedaży”,
bowiem zarabiać można w sposób różnorodny, nie tylko sprzedając. Jednocześnie
temat zarabiania jest o wiele bliższy wydawaniu, niż nawet sam proces tworzenia
książki. Ale w większości również wybiega poza ramy tego, o czym tutaj przeczytasz.
Przy okazji publikacji mojej powieści powiedziałem kiedyś w
Radiu Opole, że własne utwory wydaje się po to, aby mogły dotrzeć do czytelnika
albo… aby na wydaniu zarobić. Tak sądzę. Dlatego problemy wydawania są tak
bliskie kwestii zarabiania. Oczywiście można wydać jakąś publikację, zdając
sobie sprawę z tego, że zysk będzie znikomy. Można wydawać utwory w celu
autopromocji albo reklamy. Owszem. Niemniej w książce, którą czytasz, za punkt wyjścia
przyjąłem, że wydaje się głównie dla pieniędzy. Mając na uwadze, że nie każdy
myśli tak jak ja, oraz by ułatwić odbiór informacji, tekst został podzielony na
dwie odrębne części: pierwszą — o wydawaniu, i drugą — o zarabianiu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)