Pisania można się nauczyć. Nawet trzeba! Pisarz
powinien kształcić się przez całe życie, rozwijać jako człowiek, zdobywać nowe
doświadczenia. Tylko wtedy jego książki będą coraz lepsze.
Nie szukałam Pasji Pisania. Dziewczyny same mnie
znalazły. Na pierwszy wykład ze studentami szłam na miękkich nogach.
– Cóż ja
mogę im powiedzieć? – pytałam zagubiona. – Nie wiem, jak to robię.
Samo wychodzi.
Ale okazało
się, ku mojemu głównie zaskoczeniu, że nie tylko jestem w tym „nauczaniu”
dobra, ale rzeczywiście potrafię pomóc ludziom otworzyć się na własne dzieło.
Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Dzielę się tylko tym, do czego sama
doszłam ciężką pracą oraz uczestnicząc w licznych kursach pisarskich,
scenariopisarskich, treningach zagranicznych i warsztatach dla
„opowiadaczy historii” prowadzonych przez znanych tutorów z Polski, Europy
Zachodniej i Stanów Zjednoczonych, a także eksperymentując na własnym
życiu i ciele. Teraz przekazuję otrzymaną pałeczkę. Otwieram ludziom oczy
na sprawy, które dla mnie są już oczywiste. Gdybym kiedyś, przed debiutem,
miała okazję pójść ze swoim tekstem, pomysłem, czy choćby mglistą ideą do
człowieka, który także pisze – nie wydawcy, który nie poda ci słowa
wyjaśnienia, dlaczego książka jest niedrukowalna (bo nie ma czasu na
sporządzenie takich analiz; wydawcy dziennie dostają dziesiątki ofert
wydawniczych), ani redaktora, który wskaże błędy ortograficzne, stylistyczne, ale
nie powie, „co tu nie gra” (bo często sam nie wie), czy wreszcie nie kogoś
bliskiego, kto będzie pocieszał: „Nie martw się, oni się nie znają, ale wiesz,
może przestań wierzyć w te mrzonki o własnej książce” (jeśli piszesz,
znasz to, strasznie boli) – błogosławiłabym takie kursy creative writing,
których w Polsce wciąż jest jak na lekarstwo.
Pisania można się nauczyć, ale, jak mawiała moja
babcia: „Nikomu nie nalejesz oleju do głowy”. Pisarzem się jest lub nie. Wielu
moich uczniów ma to „coś” w sobie. Czasem widać to od pierwszej scenki,
którą zadałam na rozgrzewkę, a czasem potrzeba wielomiesięcznego treningu.
Tak, pisanie jest jak sport. Nabitą zdaniami rękę czuje się już od pierwszego
akapitu. Niektórym wystarczy kilka słów otuchy i konstruktywna krytyka tekstu
(nie ma to nic wspólnego z ocenami w szkole). Inni cudownie destruują
się w trakcie trwania kursu, bo mało kto wie, że na pisanie trzeba się
otworzyć. Większość z nas, piszących, to w głębi serca egocentryczne
rarogi. Czujemy, że wiemy lepiej i tylko my widzimy ten kawałek świata
w ten jeden, specyficzny sposób. Bywa, że jesteśmy przekonani
o posiadaniu wyjątkowego daru. Ale jakiego, skąd, po co?
I jednocześnie wstydzimy się tego, próbując pokryć to skromnością,
zaprzeczaniem, wypieraniem. Bo tak uczyli nas rodzice, szkoła i szefowie
w normalnej pracy: wszak nie wypada być zarozumialcem. Udajemy więc
miłych, uprzejmych i zaradnych życiowo. Odpowiedzialnych ludzi, którzy nie
bujają w obłokach, nie wywyższają się. Tymczasem szyderczy chichot
prawdziwych pragnień budzi nas w koszmarach: „Ty nowym Hemingwayem? Ha,
ha! Niedoczekanie”. W takim rozdarciu emocjonalnym nie da się
funkcjonować. A huśtawka od jednego bieguna do drugiego rodzi tylko
frustrację. I na co to jest recepta? Na katastrofę. Ani nie napisze się
książki, ani nie będzie się szczęśliwym w normalnym życiu. Dosyć siedzenia
okrakiem na płocie. Trzeba się zdecydować. Jeśli chcesz być pisarzem, pozwól
sobie na bycie świrem, na prawdziwe emocje, wściekłość lub euforię. Zacznij
myśleć o tym na poważnie, bo pisarze to nie są złote dzieci, tylko
normalni, zwykli ludzie, których spośród innych wyróżnia tylko to, że mają
światu coś do opowiedzenia. Więc weź się w garść i zacznij orkę,
a z czasem pojawią się i iluminacje. Tylko inni pisarze wiedzą,
o czym mówię. Skoro masz w ręku tę książkę i jeszcze jej nie
odłożyłeś, mniemam, że czujesz to wszystko. Jesteś inny. Masz jakiś nadmiar
w sobie lub jakiś brak, którym chcesz się podzielić. Z tego rodzą się
książki. To jest właśnie twój dar. Gdyby do szczęścia wystarczyło ci to, co
masz, gdybyś nie potrzebował niczego więcej, nie chciałbyś pisać. Nie szukałbyś
sposobu na to, jak wyrazić siebie. Żyłbyś chwilą, która trwa, może chwytał
dzień, czytał dzieła tworzone przez innych i to by ci wystarczało. Nie
myślałbyś o kieracie, w który próbuje cię zaprzęgnąć twoja własna
wyobraźnia. Pomyśl! Kilkaset stron zapisanych maczkiem. Masz do dyspozycji
tylko słowa. Musi cię prowadzić coś więcej niż żądza nagród i sławy. Choć
przyznaję, myśl o nich bardzo napędza. Nie wstydź się do tego przyznać.
Nikt nie chce pisać do szuflady. Każdy chce być publikowany. Jeśli twierdzi
inaczej, nie ufaj mu. Kłamie.
Tu parę słów wyjaśnienia. Wybaczcie mi, moi drodzy, że
będę zwracała się do was wszystkich w formie męskiej. Nie znaczy to, że
dyskryminuję piszące panie, wszak sama jestem kobietą
i z doświadczenia wiem, że pisarz nie ma płci. Słowo to jednak
w języku polskim jest rodzaju męskiego, a ja liczę, że ważniejszy dla
was będzie przekaz, a nie gender.
Maszyna do pisania - Katarzyna Bonda. Całość tutaj>>>